Po czym poznać, że nasz związek jest toksyczny?
Bez zdrowej relacji ze sobą, nie ma prawa powstać żadna zdrowa relacja z drugim człowiekiem.
– W naszej kulturze buduje się obraz relacji, oparty na księżniczce i królewiczu z bajki – on ją uratuje, rozwiąże jej problemy, wyczyści schematy i będą żyli długo i szczęśliwie. Nie tędy droga (śmiech). Mam w pracy kubek, który kupiłam ze względu na napis: “Praca nad sobą to jedyna pewna robota w życiu” (śmiech). To jest mój trop. – mówi Magdalena Walczak, autorka książki “Labirynt – Alicja w Krainie Schematów”.
Dlaczego wchodzimy w toksyczne i niełatwe relacje?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona, ale może spróbuję zobrazować problem po swojemu. Wszystko zaczyna się w dzieciństwie, kiedy to z różnych powodów musimy zabiegać o miłość. Często robimy emocjonalne piruety w przód i w tył, żeby do naszego świata skapało trochę rodzicielskiej uwagi. Miłość nie jest więc bezwarunkowa, obrastamy w miłość zależną. Co jest najprostszym sposobem, żeby ją uzyskać? Dostosować się do kogoś, chodzić wokół niego na palcach. Jeden fałszywy ruch i będzie po sprawie. Nadwyrężamy siebie samych, żeby sprostać oczekiwaniom, którym i tak… nie sprostamy. Cokolwiek bowiem nie zrobimy, będziemy niewystarczający, a co za tym idzie: odrzucani. Jednocześnie zawsze prędzej czy później nastąpi moment, który staje się dla nas długo wyczekiwanym cudem, a powinien być normą: dostaniemy dawkę uwagi i czułości.
Uczymy się więc dwóch rzeczy: po pierwsze, że to nie działa “naturalnie”, że miłość nie płynie, tylko trzeba zrobić coś… żeby na nią zasłużyć. Po drugie, że zawsze po paśmie bólu, bezradności, cierpienia i niespełnienia na kilka sekund zaświeci słońce. Jaki to ma skutek? Nie tylko powstaje permanentny lęk przed odrzuceniem, ale również wchodzimy w relacje, w których ktoś dostarcza nam huśtawek emocji, bo jesteśmy do tego “przyzwyczajeni”, na tym wzrastaliśmy, już nie mówiąc o przekonaniu, że na kogoś trzeba zasłużyć. Bardzo często wchodzimy w dorosłe życie z brakiem wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, miłości do siebie i jakiejkolwiek akceptacji. Jeśli podświadomie mamy siebie za nic – ktoś inny też ma. Bardzo łatwo wpaść wówczas w pułapkę, bo akceptacji zaczynamy desperacko szukać na zewnątrz i… wpadamy po uszy w związek, który tę zależność idealnie “realizuje”.
Po czym poznać, że nasz związek jest toksyczny?
Toksyczny związek może mieć wiele form i odmian, ale wspomnę o najbardziej skrajnych oraz jaskrawych przypadkach i mocno je uproszczę, żeby pokazać schemat. Wyznacznikiem może być np. przemoc fizyczna lub psychiczna, którą serwuje jeden z partnerów. Dobrym przykładem jest też np. zaburzona manipulująca osobowość z deficytem empatii. W takim układzie mamy zawsze do czynienia z ofiarą i katem. Zgodnie z tym, co mówiłam wyżej, ofiara godzi się na wszystko, bo nie ma innych wzorców na “pozyskanie” miłości. Dodatkowo wierzy bardzo często w to, że zmieni takiego partnera własnym uczuciem. Nienawidzę Grey’a za pogłębianie tej okrutnej plotki (śmiech). Ponadto taka osoba podświadomie wie, że po wojnach, burzach i walce, zawsze przyjdzie coś, czego się nie zapomina: ogromna dawka uczucia, namiętności, wstrzykiwana na raz i… na chwilę. Wiem – brzmi jak nałóg (śmiech). Bo to jest nałóg! Chcemy z tego wyjść, ale nie wiemy którędy. Zresztą gdzie pójść? Skoro nie mamy alternatyw ani bazy… w samym sobie.
Sama byłaś w takiej relacji, o czym głośno mówisz reklamując swoją najnowszą książkę “Labirynt – Alicja w Krainie Schematów”. Z jakimi wnioskami z niej wyszłaś? Czego uczą takie związki?
Dzielę moje życie przed i po… i tego życzę wszystkim (śmiech). Dla mnie takie relacje doprowadzają do pewnego rodzaju kryzysów. Kwestia jest tylko taka, czy bierzemy byka za rogi i sprzątamy wszystko to, co nie “funkcjonuje”. Ja śmieję się zawsze w duchu, że przez ponad rok czasu uczyłam się siebie na nowo i byłam jak karciana Królowa Mieczy: stałam na własnej straży i odcinałam to, co mi nie służy. Albo zejdźmy bliżej ziemi (śmiech): siedziałam przy ruchomej taśmie w fabryce i miałam dwie opcje: przepuszczałam rzeczy z naklejką “tak” albo uznawałam je za niezdatne do spożycia (śmiech).
Zrobiłam ogromne porządki, przeszłam długą drogę do zaakceptowania tego, kim jestem, a to był trudny proces, bo wcale nie chcemy siebie kochać tylko… zmieniać. A jaki jest najważniejszy wniosek? Najważniejszy wniosek jest taki, że bez zdrowej i fajnej relacji ze sobą, nie ma prawa powstać żadna zdrowa relacja z drugim człowiekiem. Nie ma ona nawet logicznej racji bytu. Jeśli nie szanujemy siebie, ludzie nie będą szanować nas. To, co w środku, to na zewnątrz.
Mówisz, że najważniejszą relacją w życiu jest ta z sobą samą. Dlaczego?
Tak jak wspomniałam wyżej, relacja ze sobą to baza, złoty środek, punkt zaczepienia. Jakbym miała namalować obraz, to w centrum byłby człowiek, z którego serca płyną wektory na zewnątrz – do różnych ludzi naokoło. Jeśli nie ma pięknego i wykształconego punktu centralnego, nie wiem, którędy mają swobodnie płynąć związki (śmiech). Chodzi o to, że wszystkie relacje – partnerskie i przyjacielskie – będą nam dużo mówiły o nas samych, o tym jak traktujemy siebie, jaki mamy do siebie stosunek. Nadużycia w toksycznych związkach to zapewne kopia podświadomych nadużyć, których dopuszczamy się na samych sobie – np. nieumiejętności pilnowania i bronienia swoich granic albo zwyczajnego braku szacunku, sympatii, cierpliwości albo miłości do nas samych.
W naszej kulturze buduje się obraz relacji, oparty na księżniczce i królewiczu z bajki – on ją uratuje, rozwiąże jej problemy, wyczyści schematy i będą żyli długo i szczęśliwie. Nie tędy droga (śmiech). Mam w pracy kubek, który kupiłam ze względu na napis: “Praca nad sobą to jedyna pewna robota w życiu” (śmiech). To jest mój trop.
Istnieje skuteczna recepta na pokochanie samej siebie? Wciąż wiele kobiet ma z tym problem…
Skuteczna recepta na pokochanie siebie to okazanie sobie takiego wachlarza emocji i uczuć, które potrafimy okazywać własnym dzieciom. To zaakceptowanie faktu, że składamy się z wad i zalet, do których mamy podchodzić z cierpliwością i spokojem. Bardzo często wymagamy, każemy i bijemy się po łapkach za każde najdrobniejsze potknięcie, przy czym nie potrafimy celebrować własnych sukcesów. Ba! Nie dajemy sobie czasu, nie dopuszczamy do siebie wielu emocji, nie przeżywamy ich, odcinamy się od nich, próbujemy je tłamsić i zamiatać pod dywan. W naszej kulturze i społeczeństwie istnieje przecież kategoria dobrych i złych emocji.
Wielu lepiej nie przeżywać albo mieć z ich powodu wyrzuty sumienia. W ogóle najlepiej mieć dużo wyrzutów sumienia! (śmiech). Skuteczna recepta nie będzie więc żadną magiczną miksturą, tylko raczej złoży się z pochylenia się i wzięcia pod lupę każdego naszego stanu: gniewu, strachu, radości. To właśnie one dają nam komunikaty o tym, gdzie jest nasze szczęście, gdzie są nasze granice i w jakie sytuacje, których się boimy, mamy wejść. Tak, wejść, bo strach albo rozpuszcza się… w naszej akceptacji, że w ogóle jest… i potem znika, albo każe nam się ze sobą konfrontować.
W swojej książce “Labirynt – Alicja w Krainie Schematów” mówisz o labiryncie, o tytułowych schematach. Cóż to za schematy w sidła których wpadamy?
Schematów jest wiele, ale Alicja skupia się m.in. na schemacie walki. Taka nazwa schematu nie istnieje w psychologii, to kreacja mojej bohaterki (śmiech). Powracając do wątku kształtowania się człowieka w dzieciństwie, to jednym z mechanizmów obronnych, które mogą się załączyć po to, żeby przetrwać (i słusznie!), jest walka. Tylko niestety jak coś nas warunkuje, podczas gdy rośniemy, to nie zanika samo, po tym jak kończymy 18 lat. Wprost przeciwnie – staje się częścią nas.
A jak staje się częścią nas samych, to awansuje do bycia naszym podświadomym pryzmatem czy tendencją, przez którą postrzegamy rzeczywistość. I teraz pytanie: jak nie przyciągać ludzi, okoliczności i zdarzeń, które nie wymagają emocjonalnej walki, skoro schemat krąży nam we krwi? Nie da się! Widać to nie tylko w gwałtownych zdarzeniach, ale i gwałtownych relacjach z nieustającymi “niespodziankami” w środku, które zmuszają nas do reakcji obronnej bądź bitwy.
Innym przykładem schematu jest alicjowy schemat krytyka. To z kolei surowa postać rodem z naszej podświadomości, która bardzo nie chce, żebyśmy polubili samych siebie. Ba! Poczucie winy to jej drugie imię.
Dlaczego twierdzisz, że twoja książka odmieni życie Czytelników?
Bo moje odmieniła (śmiech). Ktoś powiedział mi, że jak zamknę własną książkę, to zamknę pewne rozdziały w życiu. Bardzo się z tego podśmiewałam, dopóki nie zapisałam ostatniej wersji pliku i nie przesłałam go do wydawcy. Jeśli przeszłam przez własne trudne emocje w Labiryncie, nazywając je, mierząc się z nimi, a w końcu… akceptując je, wygrałam dla siebie coś, czego nie da się opisać: wewnętrzną wolność i poczucie, że czekają na mnie, tak jak na każdego człowieka, rzeczy godne mnie i tylko mnie.
I o to chodzi w nadużyciach – nie do nich jesteśmy stworzeni, nosimy w sobie naturalną potrzebę miłości. Książka pokazuje, którędy przejść, żeby ją zrealizować, a nie tylko patrzeć na nią jak na film i mieć świadomość, że istnieje, ale… nie dla nas. Dla mnie to nie jest zwykła książka, tylko wewnętrzna terapia i rytuał. Powiem odważniej: feniksowy! (śmiech). Alicją pokazałam sobie samej, że mogę, potrafię, chcę i będę kochać. I ona nadaje taką właśnie moc sprawczą każdemu, kto chce ze mną przez to przejść. Moja bohaterka jest skuteczna (śmiech)!
Złota rada dla naszych Czytelniczek? O czym nigdy nie powinny zapominać?
To nie rada – ja Was bardzo proszę (śmiech): traktujcie siebie najlepiej, najpiękniej i pilnujcie własnych granic. Nie ma tutaj drogi na skróty, czy chcecie być w związkach czy nie. Miłość od siebie do siebie nie ma nic wspólnego z noszeniem głowy wysoko, bo to z kolei ego albo próżność. Nie zapominajcie, że miłość własna to cierpliwość do siebie i akceptacja własnych błędów, a także odpoczynek. I tego Wam życzę.
Rozmawiała: Ilona Adamska
Magdalena Walczak, autorka książki “Labirynt – Alicja w Krainie Schematów”
ZAMÓW KSIĄŻKĘ NA: skleppapierowymotyl.pl/produkt/alicja-w-krainie-schematow